Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

MIASTO

[ROZMOWA] Servaas: Dorównamy Barcelonie!

sobota, 11 czerwca 2016 18:17 / Autor: Piotr Natkaniec
[ROZMOWA] Servaas: Dorównamy Barcelonie!
[ROZMOWA] Servaas: Dorównamy Barcelonie!
Piotr Natkaniec
Piotr Natkaniec

Do Polski zaprowadził go ślepy los. W naszym kraju rozkręcił prężnie działającą firmę, ale w 2002 roku stracił cały swój dorobek. Nie poddał się, odbudował wszystko i stał się królem odzieży używanej. W międzyczasie pokochał piłkę ręczną i kielecką "Iskierkę", którą doprowadził do tytułu najlepszej drużyny Europy. 

Muszę zacząć od wątku piłkarskiego. Komu kibicował Pan w ostatnim meczu pomiędzy Holandią a Polską?

(śmiech) Wygraliśmy albo przegraliście. Tak to się mówi? Tak poważnie to jeśli chodzi o futbol zawsze będę kibicował Holandii. Taki zimny prysznic może się przyda Polsce. Nie lubię gdy balon jest pompowany do maksimum i później pęka.

Na co stać Polaków na Euro?

Trener Nawałka dysponuje młodą drużyną, ale głodną sukcesu. Myślę, że dużym sukcesem byłby awans do najlepszej ósemki. Dziennikarze mogą teraz pisać inaczej, ale trzeba realnie patrzeć. Mamy Lewandowskiego, Milika, Krychowiaka, ale do najlepszych drużyn trochę nam jeszcze brakuje. Na pewno będę kibicował Polsce, bo Holandia niestety nie zagra.

Pan z piłką nożną miał kiedyś zdecydowanie więcej wspólnego niż z piłką ręczną. Przez moment grał Pan nawet w jednej drużynie z Frankiem Rijkaardem i Marco van Bastenem, ale idolem był Polak, Kazimierz Deyna.

To było tak dawno, że już pamiętam. Nigdy nie wiadomo jakby to było, gdybym nie dostał kontuzji. Teraz nie ma już co gdybać. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to co kocham. Deyna był dla mnie wzorem piłkarza. Próbowałem zawsze podpatrywać jego grę i uczyć się. Szkoda, że zginął tak tragicznie. Wielki piłkarz, ale i człowiek.

To prawda, że Polskę wybrał Pan zamykając oczy i wskazując palcem na mapę?

Tak. Wybieraliśmy kraj we wschodniej Europie, po tym gdy zostaliśmy oszukani na Węgrzech. Trafiło na Polskę. Później już przez ogłoszenia szukaliśmy miejsca, w którym możemy zacząć. Nawiązaliśmy współpracę z dwójką holenderskich biznesmenów, którzy dzisiaj są moimi serdecznymi przyjaciółmi. W ten sposób otworzyliśmy zakład w Górkach Szczukowskich.

W 2002 roku przeżył Pan życiowy zakręt. Spłonęły hale, a cały dorobek poszedł z dymem.

Byłem załamany. Odbudowa firmy to zasługa przede wszystkich moich współpracowników, którzy kochają Vive tak samo jak ja. Kiedy widziałem jak bardzo zależy im na tym, żebyśmy jeszcze raz spróbowali, uwierzyłem w to, że może się udać. Takie sytuacje są pouczające. Później łatwiej rozróżnić dobro od zła i przyjaciela od nieprzyjaciela.

Co jest podstawowym elementem prowadzenia tak dużej firmy?

Wizja. Próbuje szeroko patrzeć do przodu i poszczęściło mi się, że mam obok siebie ludzi, którzy potrafią te moje plany wykonać. Ja jestem trochę chaotyczny, ale nieskromnie mówiąc mam jakiś dar patrzenia na świat kilka lat do przodu. W biznesie i sporcie to bardzo potrzebne.

Uwierzył Pan już, że Vive jest najlepszą drużyną w Europie?

Jeszcze nie (śmiech). Dla mnie bardzo ważne było granie w finale, bo to już krok do przodu. Bardziej płakałem po półfinale niż po finale. Wygrać w nim to było marzenie. Spełniło się, ale teraz to zwycięstwo zobowiązuje. Naszym celem co rok jest Final Four. Jednak porażka od sukcesu leży bardzo blisko. Różnice pomiędzy 10 najlepszymi zespołami w Lidze Mistrzów są tak małe, że często dużo zależy od przypadku.

Co Pan myślał w 46. minucie, gdy Vive przegrywało 28:19?

Myślałem o meczu Polska – Chrowacja [w ćwierćfinale Euro 2016 Polacy przegrali aż 23:37 – przyp.red.]. Nie chciałem, żeby to co robiliśmy przez ostatnie miesiące było przekreślone przez jedną porażkę. Wtedy dziennikarze rzuciliby się nas tak jak na reprezentacje Polski podczas Mistrzostw Europy. Niektórzy nie zdają sobie sprawy ile nasz zespół wkłada pracy w treningi. Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że przestałem wierzyć. Tylko mój syn ciągle powtarzał mi, że „tato zobaczysz jeszcze wygramy”. Stworzyliśmy jedną wielką rodziną. Każdy się lubi i respektuje. Miło się patrzy, gdy jeden zawodnik zostaje zaatakowany, a momentalnie cała drużyna podbiega pomóc. Tylko tak można wygrać Ligę Mistrzów.

To prawda, że prezes Veszprem powiedział Panu, że wolał zagrać w finale z PSG niż z Vive?

Tak. W Polsce nie do końca wierzono w nasz sukces, bo nie mamy marki. Patrzymy na PSG, Kiel czy Barcelonę. W Europie jesteśmy jednak respektowani. Stworzymy kiedyś nazwę, ale musimy na to długo pracować. Prezes Veszprem wiedział, że mamy niesamowicie mocny zespół. To było widać nawet w hotelu po zachowaniu zawodników. Cztery lata temu widziałem naszych graczy wszędzie uśmiechniętych. Tak się nie wygrywa Ligi Mistrzów. Teraz zachowywali się inaczej. Najlepszym przykładem było sytuacja w szatni po meczu z PSG. Tam był prawie pogrzeb. Każdy myślał o finale.

Skąd pomysł na sponsorowanie piłki ręcznej?

W sumie nawet nie wiedziałem co to za sport. Nadal niewiele wiem na ten temat. Tyle, że na boisku jest 7 zawodników, a czasem trochę mniej (śmiech). Tak poważnie, to kiedyś kolega prosił mnie kilka razy, żebym poszedł na mecz. W końcu się zgodziłem. Podobała mi się ta męska walka. No i jak już zacząłem chodzić to tak zostało.

Dlaczego nie piłka nożna? Przecież wcześniej było Panu bliżej do tego sportu.

Jestem realistą. Nie mam tyle pieniędzy, żeby sponsorować futbol. Kiedy coś robię, chce mieć najwyższe cele. Wybrałem sport gdzie możemy realizować marzenia.

Czyli nie mamy dobrych informacji dla kibiców, którzy ciągle marzą, żeby Bertus Servaas wziął też pod swoje skrzydła Koronę?

Nie. Dla mnie liczy się tylko piłka ręczna. To jest moje serce.

Kiedy postawił sobie Pan cel, że Vive ma zostać najlepszą drużyną Europy?

Gdy Kolporter rezygnował ze sponsoringu chcieliśmy ratować klub. Od razu po tym wygraliśmy mistrza Polski, ale myślę, że wtedy była niesamowita jedność w zespole. Był to też efekt pożaru naszych hal, który zdarzył się wcześniej. Później przez parę lat nie zdobyliśmy żadnego tytułu. W 2008 roku, kiedy mówiliśmy sobie, że albo robimy duży krok do przodu, albo nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Sprowadziliśmy Bogdana Wentę i to był start naszego sukcesu.

Wiele topowych klubów ma większy budżet od Vive. Zastanawiam się co takiego ma kielecki klub, że potrafi z nimi rywalizować i wygrywać.

Najlepszego prezesa! Oczywiście żartuje! (śmiech) Dużą rolę gra trener. Życie w Polsce jest tańsze niż w innym europejskich państwach. Jesteśmy stabilnym finansowo klubem, co też ma spore znaczenie dla zawodników. Musimy wykorzystywać różne metody, żeby sprowadzać znane nazwiska do Kielc. Nie zawsze nam się to udaje, bo dla niektórych liczą się pieniądze, a my nie możemy się równać z największymi. Najtrudniej rywalizować z Barceloną, bo tam do finansów dochodzi marka. Ważne, że mamy świetny z naszymi byłymi zawodnikami, którzy nam czasem pomagają przy transferach. Gdyby nie Rastko Stojković, to nie byłoby szans na to, że do przyszedł do nas Darko Djukić. Od dawna są przyjaciółmi, a jego transfer to tylko jego zasługa.

Mówił Pan, że jednym z najtrudniejszych transferów w Pana menadżerskiej karierze było sprowadzenie Alexa Dujszebajewa. Dlaczego?

Sam fakt, że gra w Vardarze i ma bardzo wysoki kontrakt. Nie przebijemy oferty finansowej takiego klubu. Nie możemy wariować z pieniędzmi, więc musieliśmy go przekonać w inny sposób. Choć Alex o tym otwarcie nie mówił to jednak grać i trenować pod okiem swojego taty to duży plus dla niego. Byliśmy też szybsi. Lubię konkretne rozmowy i przedstawiłem mu poważną ofertę. Vardar długo nie reagował na nią. Dopiero gdy zdali sobie sprawę, że mogą go stracić, przedstawili mu kontrakt, ale wtedy było już za późno.

Darko Djukić to kolejny wielki talent. Nie uwierzę, że inne kluby nie chciały go sprowadzić do siebie.

Gdyby nie Rastko Stojković, to nie byłoby szans na to, że do przyszedł do nas Darko Djukić. Od dawna są przyjaciółmi, a jego transfer to tylko zasługa Rastko. To jeszcze młody chłopak, ale ma wielką przyszłość przed sobą. Teraz będzie musiał ciężko pracować, bo zmienią się wobec niego wymagania. Sporo jednak rozmawialiśmy, trochę badaliśmy jego mentalność i myślę, że będzie dobrze.

W bramce też szykują się spore zmiany. Przyszedł Filip Ivić, a w 2018 roku przyjdzie Vladimir Cupara, którego już teraz porównuje się do Arpada Sterbika.

Mamy na razie monument piłki ręcznej, czyli Sławka Szmala. On jest trochę jak wino – im starszy tym lepszy. Zobaczymy ile jeszcze będzie mógł grać. Plan był taki, żeby Ivić przyszedł w 2017 roku, a Cupara rok później. Musieliśmy jednak go zmienić, bo do gry o bramkarzy włączyła się Barcelona. Marin Sego miał jeszcze rok kontraktu i musieliśmy niestety się pożegnać. To bolało, bo Marin to fantastyczny człowiek. Trzech bramkarzy na tym poziomie nie ma sensu. Ivić jest dynamiczny, a z kolei Cupara to ocean spokoju, dwumetrowy kolos. Obaj mają szansę wejść na światowy poziom.

Chciałby Pan, żeby Sławek Szmal podobnie jak Grzegorz Tkaczyk został w klubie?

Oczywiście! Młodzieży potrzebni są tacy idole. My ich mamy i chcemy zatrzymać. Postaramy się przekonać Sławka Szmala, Karola Bieleckiego czy Urosa Zormana, czyli tych wszystkich, którzy niedługo skończą karierę, żeby zostali w Kielcach. To oczywiście kosztuje. Próbujemy znaleźć długoterminowego sponsora, z którym stworzymy szkołę sportową piłki ręcznej. Marzy mi się, żeby za 7 lat w naszej drużynie grało 4-5 zawodników z regionu.

Wraca temat budowy hali. Pomysł realny do zrealizowania?

Mam nadzieję, że tak. Kiedy chcemy iść do przodu musimy mieć większą halę. Ona pomoże również w kontaktach biznesowych. Hala Legionów nie ma biznesowego zaplecza. Wystarczy popatrzeć na trybunę VIP, która jest włączona do normalnych miejsc. Często sponsorzy chcą mieć więcej prywatności. To była bardzo dobra inwestycja, ale teraz jesteśmy gotowi na kolejny krok. Mam dwie wizje nowego obiektu. Albo hala typowo sportowa na 8-10 tysięcy osób, albo nawet na 15 tysięcy, ale wtedy byłaby wykorzystywana do celów kulturalnych.

Gdyby Tałant Dujszebajew nie zgodził się na prowadzenie Vive, to miał Pan przygotowane jakieś rezerwowe nazwiska?

Nie można zapomnieć o Bogdanie Wencie. To on stworzył fundamenty pod tą drużynę i bardzo mu za to dziękuje. Tałant był pierwszym wyborem, bo dla mnie to fenomen. Gdybym miał jednak wymienić kogo cenię najbardziej to po Tałancie byłby Juan Pastore, Antonio Ortega i Dagur Sigurdsson.

Czytałem kiedyś pewną anegdotę , że gdy dostał Pan obywatelstwo polskie i spotkał się ze swoimi menadżerami, to strasznie Pan zaczął narzekać na działania firmy. W którymś momencie jeden z nich nie wytrzymał i postawił się. Wtedy Pan powiedział, że „muszę sobie trochę ponarzekać, bo w końcu jestem Polakiem”. Rzeczywiście jesteśmy tak marudnym narodem?

(Śmiech) Uwielbiam Polaków, ale lubimy ponarzekać. Lepiej skupić się na pozytywnej energii. Tylko wtedy możemy coś osiągnąć. Zawsze powtarzam, że najpierw liczy się działanie. Kiedy działasz i ci nie wychodzi to wtedy możesz trochę ponarzekać, ale nie odwrotnie.

A jakie dobre cechy mają Polacy?

Dla mnie jest to niesamowicie lojalny i pracowity naród. Często potrafimy się łączyć z ludźmi. Są gościnni, ale także mają dobry biznesowy instynkt.

Często uczestniczy Pan w wydarzeniach religijnych. Co tydzień jest Pan w kościele. Wiara to ważna część Pana życia?

Jak najbardziej. Nauczyłem się tego w Polsce. Bez wiary jest bardzo trudno żyć. Zawsze rano patrzę w lustro i staram się sam siebie rozliczyć. Dla mnie wiara to być dobrym człowiekiem. Ona daje mi moc.

Jakie ma Pan cele na najbliższe lata?

Nikt nie wygrał Ligi Mistrzów dwa razy pod rząd. To jest arcytrudne, ale możliwe. Chciałbym zdobyć Klubowe Mistrzostwo Świata we wrześniu. Jednak przede wszystkich marzy mi się, żeby za kilka lat nasz klub był taką instytucją piłki ręcznej jak THW Kiel czy FC Barcelona.

Dziękuje za rozmowę.

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO