Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM
×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 43.

PUBLICYSTYKA

Nie chcę, ale muszę

piątek, 09 stycznia 2015 14:23 / Autor:
Nie chcę, ale muszę
Nie chcę, ale muszę

W galeriach handlowych jest bez wątpienia pięknie. Czas płynie innym tempem, życie toczy się bez pośpiechu i bez stresu. Do tego otoczenie – cudownie kojące. Jest miło, luksusowo i estetycznie. Wręcz bajecznie. Zwłaszcza teraz, gdy zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Czuć klimat. I obok tego wszystkiego pojawia się on – młody człowiek, zazwyczaj student i absolwent, który marzy tylko jednym: żeby stąd jak najszybciej uciec.

Sytuacja młodych ludzi w Kielcach, pod względem zawodowym, jest nie do pozazdroszczenia. Fakt ukończenia studiów wyższych tylko w niewielkim stopniu pomaga później na rynku pracy. Niektórzy twierdzą nawet, że jest zupełnie przeciwnie – wyższe wykształcenie przeszkadza. Bo ten, kto ma fach w ręku, znacznie łatwiej znajdzie zatrudnienie, niż kolejny polonista czy matematyk.

A czasem trzeba pracować już na studiach. Albo po to, żeby zarobić na swoje utrzymanie, albo choćby mieć na własne wydatki. Gdzie najłatwiej znaleźć w Kielcach pracę? Na tak zwanej „słuchawce”, jako konsultant telefoniczny, albo w galerii handlowej. I studenci idą tam myśląc, że to tylko na chwilę. Bo gdy skończą studia, na pewno szybko trafią do zawodu. Rzeczywistość okazuje się jednak bolesna – pracy na miarę wykształcenia znaleźć nie mogą, więc z przymusu zostają w sklepach, kawiarniach czy hipermarketach. I weryfikują swoje ambicje. Teraz sukcesem jest, gdy dostaną etat.

W czym mogę pomóc?

- Do pracy w galerii oczywiście można się przyzwyczaić – mówi 25-letnia Ewelina, absolwentka administracji. Do centrum handlowego trafiła na trzecim roku studiów. Na utrzymanie w Kielcach pieniądze co miesiąc dawali jej rodzice, ale uznała, że dodatkowy zastrzyk gotówki nigdy nie zaszkodzi. – Ale lekko nie jest. Najgorsza jest atmosfera. Atmosfera, którą muszą tworzyć sami pracownicy.

– To handel. Żeby coś sprzedać, towar musi mieć jakość, zostać ładnie zapakowany, wyeksponowany, ale też zaprezentowany – kontynuuje Ewelina. - I to nasza rola. Pracownicy wielkich sklepów mają łatwiej. U nas, w mniejszym punkcie odzieżowym, sprzedawca musi być wręcz nachalny. To nie przypadek, że klienci są atakowani od progu z pytaniem, w jaki sposób pomóc. Nie cierpię tego, ale taki mamy przymus. Według speców od marketingu, wtedy można sprzedać więcej. Wcisnąć coś ludziom. Nasze zachowania są nieustannie obserwowane. Gdy nie postępuję według wytycznych, od razu dostaję reprymendę – mówi Ewelina.

Galeria da się lubić

Ale klienci też do świętych nie należą. Owszem, bywają mili i sympatyczni, ale są także inni – złośliwi i krzykliwi. – Przeklinam takich. Oczywiście tylko w myślach, bo na zewnątrz nie mogę okazać żadnej złości. Na krzyk muszę reagować uśmiechem. Przeprosić, mimo że czuję, iż wcale nie mam za co. Takie wytyczne... – wyjaśnia Ewelina. Klientom towarzyszą ich dzieci. A te potrafią narozrabiać. To również trzeba wytrzymać, ewentualne szkody posprzątać bez mrugnięcia okiem. Zgodnie z ideą – klient nasz pan.

Ale atmosfera galerii to również jej otoczenie – światło, gwar, brak okien. I ta muzyka. W każdym sklepie inna, można oszaleć. Łukasz, 27-letni absolwent fizjoterapii, łapie oddech, gdy tylko opuści teren centrum. Ma dość tego miejsca, dlatego w czasie wolnym ucieka od niego jak najdalej. Zamiast w hipermarkecie, zakupy robi w osiedlowym sklepie. Chodzi na siłownię, ale zdecydował się na tę zlokalizowaną w centrum miasta. Nawet w przypadku kina wybiera to mniejsze, a nie multipleks. A dodajmy, że galeryjne sklepy i punkty ze sobą współpracują, więc pracownicy mogą liczyć na zniżki. Niektórzy jednak wolą zapłacić więcej, byle tylko zmienić otoczenie.

Tacy jak Łukasz czekają na nową pracę w swoim zawodzie, jak na zbawienie. Niestety, wciąż bez skutku wysyłają CV. Gdyby w końcu im się udało, to kto wie – może nawet polubiliby na nowo galerie? Bo naprawdę to miejsce da się lubić. Łukasz chętnie tu przychodził, gdy był jeszcze tylko jej klientem.

- Dlatego na początku swojej pracy nie przeczuwałem niczego złego. Ale teraz mam dosyć. Kiedyś usłyszałem, że mam fajnie, bo w ramach godzinnej przerwy w pracy mogę wyskoczyć coś zjeść, kupić. Mam blisko. Tylko że ja zupełnie nie chcę z tego korzystać – mówi. Łukasz ten czas spędza inaczej. Zamyka się w pokoju socjalnym, gdzie ma czajnik, kuchenkę mikrofalową i kanapki przyniesione z domu. To azyl – przed muzyką i ludźmi. Można w spokoju posiedzieć, wyciszyć się, albo wysłać sms-y do znajomych. Bo w trakcie pracy oczywiście z telefonu komórkowego nie wolno korzystać. Ten musi zostać wyłączony i schowany do szafki.

Trzeba robić wyniki

I to nastawienie na wyniki. Przecież one są w tej pracy najważniejsze. Niektórym wręcz po nocach śni się słowo „konwersja”. Co to znaczy? Gdy na przykład konwersja wypada na poziomie 10 proc. to znak, że tyle osób odwiedzających sklep zdecydowało się na dokonanie zakupu. Gdy zakładany pułap jest wyższy, trzeba stanąć na głowie, by do niego doprowadzić. Towaru się nie zmieni, można go co najwyżej ładniej wyeksponować. Do akcji musi zatem wkroczyć sprzedawca i zachęcić do zakupu swoim zachowaniem. Ma podchodzić, pytać, doradzać na siłę i krążyć wzrokiem za klientami, choć samemu – gdy jest się w roli kupującego – takiego zachowania się nie cierpi. Ale jest ono skuteczne.

Trzeba zasuwać, bo klienta lepiej mieć niż nie mieć. Wiadomo – od ilości sprzedanych rzeczy zależy premia sprzedażowa. Pracować trzeba nawet wtedy, gdy zdarza się chwila oddechu i nikogo nie ma w sklepie. Sprzedawca mógłby wtedy chwilę odpocząć, zrelaksować się i usiąść. Ale nie może, bo stać musi – taki wymóg pracodawcy. Obsługa musi witać gości niemal w drzwiach. I oczywiście od progu zadawać to sakramentalne pytanie:

- W czym mogę pomóc?

Tomasz Porębski

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO