Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Podobno z brzydkiego robię ładne…

piątek, 25 stycznia 2019 14:49 / Autor: Radio eM
Podobno z brzydkiego robię ładne…
Podobno z brzydkiego robię ładne…
Radio eM
Radio eM

Rozmowa z Januszem Buczkowskim, cenionym artystą fotografikiem, podróżnikiem i ekonomistą

– Na początku stycznia w Muzeum Dialogu Kultur w Kielcach otwarta została wystawa „Portrety wybrane – nieznana twórczość Janusza Buczkowskiego z lat 1958-1985”. Skłania ona do przypomnienia pana podróży. Zacznijmy od wyjazdu do… NRD.

– Świat od zawsze mnie ciekawił, ale żyłem w okresie, kiedy podróżowanie nie było tak łatwe, jak dzisiaj. Żyliśmy w określonej sytuacji politycznej i trudno było gdzieś wyjechać, nawet do państw naszego bloku politycznego. A ja chciałem pokazać też trochę tego, co działo się za żelazną kurtyną. Udało mi się w 1962 roku. Ale najpierw o NRD: pracowałem w kieleckiej „Iskrze” i w nagrodę dostałem wycieczkę do tego kraju. Pojechałem  z grupą 30 osób z całej Polski. Odwiedziliśmy różne miasta, między innymi Drezno i Berlin. Ale ja zwiedzałem wszystko jakby podwójnie, bo w ciągu dnia odłączałem się od grupy, żeby robić zdjęcia, a potem wracałem w te miejsca późną nocą, kiedy wszyscy już spali.

– Kolejną podróż odbył pan do Czechosłowacji.

– Tam zaczęły się moje pierwsze problemy związane z fotografią. Wtedy obowiązywały specjalne porozumienia między Polską i Czechosłowacją – do tego kraju wolno było wjeżdżać na podstawie przepustki tylko w określone miejsca, konkretnie w rejon Tatr. Zrobiliśmy tam z kolegą kilka zdjęć, ale chcieliśmy pokazać, jak wygląda życie gdzie indziej, dlatego odłączyliśmy się od wycieczki i pojechaliśmy do większego miasta. Na jednym z podwórek zobaczyłem suszącą się bieliznę i pościel, więc pomyślałem, że warto je sfotografować. Gdy już mieliśmy wracać, podeszło do mnie dwóch milicjantów, chcieli mi zabrać film. Oświadczyli, że robiłem zdjęcia… wojsku! Zacząłem tłumaczyć, że jeśli otworzę aparat, to wszystko będzie prześwietlone, więc mnie puścili. Ale to nie był koniec przygód, bo niedługo potem zaczepili mnie ponuro wyglądający cywile i już wtedy musiałem oddać film. Po kilku miesiącach dostałem zawiadomienie, że akurat w tamtej okolicy stacjonował pułk czechosłowackiego wojska i podejrzewali mnie o próby sfotografowania żołnierzy. Nie spodziewali się, że interesowało mnie pranie na sznurku.

– Czy zdarzało się, że ludzie mieli do pana pretensje fotografowanie ich? A może czuli się wyjątkowo, że uchwycił ich pan w kadrze?

– Ludzie bardzo często byli usatysfakcjonowani, że ich fotografuję, chociaż oczywiście zdarzały się sytuacje odwrotne. Miałem kiedyś taki incydent we Włocławku, moim rodzinnym mieście, które czasami odwiedzałem. Dowiedziałem się, że jeden z moich kolegów ze szkoły jest przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej, spotkałem się z nim, a on zaproponował mi, żebym sfotografował Włocławek i zrobił wystawę. Poprosiłem go jednak o urzędowe pismo, żebym w razie czego nie musiał się tłumaczyć, po co robię zdjęcia. Bardzo szybko mi się przydało, bo któregoś dnia uwieczniałem powstające osiedla i pewna kobieta wezwała milicję, bo jej się nie spodobało to, co robię. Trafiłem na komisariat, ale pokazałem upoważnienie, zadzwonili do urzędu i kiedy otrzymali potwierdzenie, wypuścili mnie. Innym razem zostałem zatrzymany o godzinie 5.30 rano, kiedy chciałem sfotografować we mgle most na Wiśle. Wydawało się to podejrzane, bo most to przecież obiekt strategiczny.

– Na początku lat 80. został pan zaproszony na specjalną wystawę do Francji, poświęconą świętokrzyskiemu krajobrazowi. Nie dostał pan jednak paszportu, bo były obawy, że stamtąd nie wróci…

– Pracowałem wtedy w firmie, która podlegała bezpośrednio Ministerstwu Przemysłu Maszynowego. Nie wiadomo dlaczego uważano, że znam jakieś wielkie tajemnice państwowe. Oczywiście nie miałem paszportu, więc musiałem dostać zgodę na wyjazd z Departamentu Spraw Osobowych, którego notabene dyrektorem był mój kolega. Przekonywałem go, że wrócę do Polski, bo przecież mam tu żonę i dzieci. Musiałem mu to solennie przyrzec i tylko dlatego się zgodził.

– Jednym z egzotycznych miejsc, które pan odwiedził, była Japonia. Postacie z tego kraju znalazły się na jednej z pana wystaw.

– W 1982 roku było nie do pomyślenia, żeby ktoś prywatnie poleciał do Japonii, ale mnie się udało. pomógł mi kolega, który pracował w Polskich Liniach Oceanicznych. Zaprosił mnie na miesiąc do Kraju Kwitnącej Wiśni. Tam spotkałem się z bardzo znanym japońskim fotografikiem, który prowadził wykłady o fotografii także w Polsce. Zaproponował mi, żebym zorganizował wystawę swoich prac, ale nie doszło do tego. Wykonałem jednak masę zdjęć, a po powrocie zrobiłem z nich olbrzymią ekspozycję.

– Odbył pan również podróż do Chorwacji. Czy pamięta pan jakąś szczególną sytuację lub nietypową fotografię, którą wykonał pan w tym kraju?

– Zdecydowana większość Polaków wyjeżdżała do Chorwacji nad morze, na wypoczynek. Ja brałem aparat i biegałem po przepięknych chorwackich zaułkach. Niektórzy miejscowi mnie przeganiali, bo domki, które fotografowałem, były podstarzałe i brzydkie. Ale ktoś kiedyś mi powiedział, że z brzydoty robię coś ładnego, więc starałem się z tych brzydkich domów wyłuskiwać piękne plany fotograficzne. Fotografowałem też tamtejszych mieszkańców. Kiedyś nawiązałem kontakt z dyrektorem biura, które miało promować Chorwację. Wśród fotografii, jakie mu dałem, znalazło się stare zdjęcie chłopca, które mu się szczególnie spodobało. Zapragnął tego malca odnaleźć, żeby sprawdzić, jak potoczyło się jego życie. Spodobał mi się ten pomysł, ale niestety, nie udało się go zrealizować: zbyt wiele lat minęło od zrobienia zdjęcia. Mówiąc nawiasem, fotografię chłopca można zobaczyć na mojej ostatniej wystawie.

– Wśród pana licznych wypraw była również podróż do Holandii.

– Tak, w 1987 roku. Napisałem do tamtejszych władz list, że chciałbym sfotografować Holandię z… „okna roweru”. Po miesiącu dostałem zaproszenie do ambasady holenderskiej. Okazało się, że urzędnicy długo myśleli, czy dać mi wizę, ale ktoś zwrócił uwagę, że chcę robić zdjęcia „z okna roweru” i to ich zaintrygowało. Przez dwa tygodnie gościło mnie Towarzystwo Polsko-Holenderskie, którego prezesem był Polak. Wszyscy chętnie użyczali mi rowerów, jedynie on oświadczył, że bardzo się cieszy z tego, co robię, ale roweru mi nie pożyczy, bo… nie ma.

– Podróże, o których pan opowiada, to wątki pana powieści Przeklęta kamienica i Przeklęty spadek. Czy planuje pan kolejną książkę?

– Niedługo przed ukończeniem 80 lat pomyślałem, że warto byłoby zrobić sobie samemu z tej okazji jakiś prezent. Na pewnej wystawie prezes Związku Polskich Artystów Fotografików powitał mnie przy wszystkich słowami: „A teraz witam jeszcze żyjącego Janusza Buczkowskiego”. Goście parsknęli śmiechem, ale szybko spoważnieli, a mnie te słowa zapadły głęboko w pamięć, przeanalizowałem je i pomyślałem, że skoro jeszcze żyję, to napiszę książkę. W ten sposób powstały Przygody z fotografią. Koledzy namawiali mnie, żebym pisał dalej. Jestem na emeryturze, więc mam dużo czasu. Zacząłem pisać o wyprawach fotograficznych za granicę. Moją książką zainteresowała się miejska biblioteka i za namową jednej z bibliotekarek napisałem kolejną publikację, w której opisałem moje życie. Myślałem, że na tym poprzestanę, ale moja żona przekonała mnie, że powinienem napisać powieść. Dlatego wydałem Przeklęty spadek, a po nim drugą część Przeklętą kamienicę. Trochę później natknąłem się na książkę o życiu Vincenta van Gogha i dowiedziałem się z niej, że nigdy nie był zadowolony ze swojej twórczości, dlatego ciągle robił coś nowego. Tak mnie to zainspirowało, że postanowiłem napisać coś jeszcze. Wymyśliłem, że będzie to coś w rodzaju rodzinnej sagi, zatytułowanej Przez życie z przygodą i składającej się z czterech części. Skojarzyłem je z porami roku, stąd kolejne podtytuły brzmią: Dzieciństwo, Młodość, Dojrzałość i Starość. Pierwszy tom ukazał się w moje 85. urodziny, drugi w ubiegłym roku, a trzeci jest w przygotowaniu. W czwartej części przedstawię opowiadania moich znajomych. Tak więc, nie nudzę się, nawet gdy odkładam aparat fotograficzny.

– Dziękuję za rozmowę.

Michał Sierlecki

Opracowanie Beata Kwieczko

Janusz Buczkowski urodził się 30 maja 1932 roku we Włocławku. Z wykształcenia jest ekonomistą, w 1956 roku ukończył Szkołę Główną Planowania i Statystyki w Warszawie (dzisiejsza Szkoła Główna Handlowa). Po studiach otrzymał nakaz pracy w Zakładach Precyzyjnych „Iskra” w Kielcach jako kierownik sekcji finansowej. W latach 1968-88 był dyrektorem kieleckiego Biura Zbytu Elementów Maszyn „Elma”. Od 1965 roku jest członkiem Świętokrzyskiego Towarzystwa Fotograficznego, a  od 1975 roku – Związku Polskich Artystów Fotografików. Współtworzył Kielecką Szkołę Krajobrazu, w latach 1975-88 uczestniczył we wszystkich jej realizacjach artystycznych. Brał udział w ponad 200 wystawach indywidualnych oraz zbiorowych, między innymi w Hiszpanii, Francji, Anglii, Austrii, Niemczech, Japonii i Portugalii. Prace Janusza Buczkowskiego znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego w Kielcach, Muzeum Leśnictwa w Gołuchowie, Biura Wystaw Artystycznych w Kielcach oraz w kolekcjach prywatnych (także w zbiorach pisarza Gustawa Herlinga-Grudzińskiego). Jest laureatem licznych nagród i wyróżnień. W 1976 roku otrzymał tytuł AFIAP (Artiste FIAP), nadany przez Międzynarodową Federację Sztuki Fotograficznej FIAP.

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO