Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Święta na misjach

poniedziałek, 24 grudnia 2018 16:00 / Autor: Radio eM
Święta na misjach
Święta na misjach
Radio eM
Radio eM

Święta Bożego Narodzenia w polskiej tradycji przeżywane są w gronie rodzinnym. Jak obchodzili je żołnierze na misjach wojskowych w Afganistanie? Opowiadają o tym żołnierze Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych w Kielcach.

- Jak wyglądało Boże Narodzenie w bazie wojskowej w Afganistanie?

- Płk Paweł Chabielski, Komendant Centrum Przygotowań do Misji Zagranicznych w Kielcach: Święta potęgowały tęsknotę za rodziną. Zawsze odchodziliśmy je tak, jak w naszych domach. Przygotowywaliśmy jedzenie, choinkę oraz siebie - duchowo. Często prosiliśmy księdza kapelana, aby uczestniczył w nich razem z nami. Jednym słowem – staraliśmy  się stworzyć namiastkę domu rodzinnego.

- Czy dzieliliście się naszymi tradycjami z innymi narodowościami?

P.Ch.: Oczywiście. Mając kontakt z Amerykanami zawsze zapraszałem ich na każde święta religijne, a nawet państwowe. Nigdy nie odmawiali. Bardzo dobrze się z nami czuli. Te relacje na początku były budowane dość mozolnie, ale później, gdy zaczęli się do nas przekonywać, było zupełnie inaczej. Zobaczyli, że dobrze wykonujemy swoje zadania, jesteśmy dobrymi specjalistami i ludźmi, z którymi można porozmawiać, pośmiać się, przedyskutować wiele spraw. Więc relacje z Amerykanami były bardzo dobre. Od 2011 roku dalej mam z nimi kontakt. Cenię tych ludzi. Jestem przekonany, że ta moja ocena jest obopólna.

- Była pani w Afganistanie podczas zmiany zimowej, kiedy wypadają święta Bożego Narodzenia. Jak je pani przeżywała z dala od domu?

Kpt. Małgorzata Michalska: Wszystko zależy od towarzystwa, w jakim się przebywa. Jeśli nawiąże się przyjaźnie, znajomości, to i święta upłyną w dobrej atmosferze. W Afganistanie przygotowywaliśmy sobie polskie potrawy, była choinka. Święta to tylko trzy dni, więc szybko mijały. Jak miało się z kim je spędzić, to również mogły być udane.

- Jak w pana przypadku wyglądało przeżywanie świąt na misjach?

- St. chor. szt. Arkadiusz Białacki: Przed świętami otrzymywaliśmy paczki. Rodziny mogły przesłać taką do iluś kilogramów. Bardzo często znajdowaliśmy w nich polskie potrawy, na przykład barszczyk czerwony, ale w torebce. Oprócz tego kiełbasy pakowane próżniowo, śledzie w puszkach, inne potrawy charakterystyczne dla polskich świąt. Oczywiście była to namiastka tego, co jest w domu.

Święta obchodziliśmy wspólnie. Wszyscy wszystkich zapraszali. Na przykład moi dwaj koledzy z Teksasu po raz pierwszy jedli barszcz czerwony z uszkami. Zajadali się nim. Nawet nie wiedzieli, że z buraków może powstać taka potrawa, bo u nich burak był znany tylko jako konserwowy ze słoików i wykorzystywany głównie do surówek.

- Niektóre zwyczaje są tylko u nas. Na przykład dzielenie się opłatkiem….

A.B.: Tak, ale oni wiedzieli o co chodzi, przynajmniej ci, z którymi współpracowałem. Może dlatego, że służyłem z oficerem amerykańskim noszącym nazwisko Kapustka. Dodam, że ponad 80 procent żołnierzy USA, z którymi byłem w Afganistanie miało polsko brzmiące nazwiska. Jeden z majorów, z amerykańskim nazwiskiem, mieszkał co prawda w Chicago, ale zapewne chodził po dzielnicach Polonii, bo znał nasze charakterystyczne potrawy: bigos, kiełbasę, pierogi. Bardzo je lubił.

- Co najbardziej doskwierało żołnierzom na misjach podczas świąt?

St. szer. Krzysztof Michałkiewicz: Podczas świąt dokuczała rozłąka z rodziną. Ja jakoś wytrzymywałem, ale wiedziałem, że rodzina jest sama. Sami siadają do wigilii, dzielą się opłatkiem beze mnie. My, żołnierze, chyba jesteśmy trochę inaczej psychicznie skonstruowani, nie przeżywamy wszystkiego aż tak bardzo. Człowiek się przejmuje, ale nie sobą, tylko swoimi najbliższymi. Przejmuje się tym, co dzieje się w domu. A co do świąt… Jedni spędzali je na patrolach, inni na służbie, inni na wigilii. Dlatego musieliśmy się zmieniać, aby kolejne grupy mogły usiąść do stołu i połamać opłatkiem. Jest to bardzo miłe, bo nawet gdy mieszka się tam osiem czy dziewięć miesięcy, to w takiej chwili można się z wieloma osobami spotkać. A w bazie naszych ludzi było ponad dwa tysiące, dużo było też Amerykanów i żołnierzy innych narodowości. Przecież wszystkich się nie zna. Ale idąc do potężnego namiotu, aby w nim spędzić świąteczny wieczór, łamaliśmy się opłatkiem ze wszystkimi, którzy są naokoło. Dopóki starczy czasu. To było bardzo miłe i zastępowało rodzinę.

- Dziękuję za rozmowę.

Katarzyna Bernat

 

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO