Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Uciekinier z Auschwitz – cz. I

poniedziałek, 24 października 2016 06:51 / Autor: Tygodnik eM Kielce
Uciekinier z Auschwitz – cz. I
Uciekinier z Auschwitz – cz. I
Tygodnik eM Kielce
Tygodnik eM Kielce

Kazimierz Piechowski. Człowiek, który dokonał jednej z najbardziej spektakularnych ucieczek z Auschwitz–Birkenau. W obozie spotkał świętego Maksymiliana Kolbe oraz rotmistrza Witolda Pileckiego. Po ucieczce ukrywał się w naszym regionie. Oto jego historia.

Pan Kazimierz urodził się w 1919 roku, przed wojną mieszkał z rodzicami oraz dwoma braćmi na Pomorzu. Zaraz po rozpoczęciu działań wojennych rodzinę rozdzielono, a on musiał szukać schronienia. Wraz z Alkiem Kijowskim, kolegą z harcerstwa, podjął decyzję o ucieczce na Węgry, bo stamtąd łatwiej było dostać się do Francji, gdzie formowały się polskie oddziały. Niestety, przy samej granicy złapali ich esesmani i oddali w ręce gestapo. Po kilku miesiącach tułaczki po różnych więzieniach oraz ciężkich robót Kazimierz Piechowski trafił do miejsca, z którego mało kto wracał – obozu śmierci Auschwitz–Birkenau.

Miska ratowała życie

– Szanse przeżycia zależały w dużej mierze od miejsca, w którym się pracowało. Rosły, jeśli praca była pod dachem. Przez jakiś czas musiałem od rana do wieczora przenosić trupy do krematorium. Dobrze, że trwało to tylko sześć tygodni. Przeżyć obóz to było arcydzieło. Dziennie krematoria spalały pięć tysięcy ofiar – opowiada pan Kazimierz. 

Ogromnym problemem był panujący w obozie głód, które towarzyszył więźniom właściwie nieprzerwanie. Trudno się dziwić, skoro otrzymywali tylko dwa posiłki dziennie: pierwszy w południe – rozbełtaną wodę z mąką, drugi wieczorem – ćwiartkę chleba i łyżkę margaryny, które musiały też wystarczyć na śniadanie. 

– Jednym z podstawowych przedmiotów była miska. Decydowała, czy ktoś przeżył, czy nie. Trzeba było jej pilnować jak oka w głowie, bo służyła do jedzenia, ale też do załatwiania potrzeb fizjologicznych – wspomina Kazimierz Piechowski. 

Nasz rozmówca zwraca uwagę, że w Auschwitz absolutnie wszystko różniło się od normalnego życia. Sceny, które rozgrywały się w obozie śmierci, nie mieściły się w głowie. Gdy krematoria nie nadążały, ciała palono na tzw. stosach palnych. Hitlerowcy zabijali wszystkich, którzy nie nadawali się do pracy. 

– Do obozu trafiali ludzie starsi i niemowlaki. Jedną z zabaw esesmanów było wrzucanie tych dzieci do ognia. Śmiechu mieli co niemiara... Szkoda, że tylko oni… Obóz mógł nauczyć życia. Wszystko co w nim się działo, było dziwne. Pracuj i czekaj, aż ciebie zawiozą do tego przeklętego spalania albo krematorium. To była zgroza – wspomina pan Kazimierz.

Kolbe dał nadzieję

Kazimierz Piechowski miał okazję spotkać się w obozie ze świętym Maksymilianem Kolbe. – Pewnego dnia, gdy spacerowaliśmy po brzozowej alei, szedłem wykończony ze spuszczoną głową. Wtedy z naprzeciwka podszedł do mnie ojciec Maksymilian i zapytał, jak się czuję. Odpowiedziałem, że nie ma się czym chwalić, a on położył mi rękę na ramieniu i powiedział: „Wiem, że jest ci ciężko, ale tu nikomu nie jest łatwo. Pamiętaj – nadzieja, dopóki nadzieja...”. I odszedł – wspomina.

Jak twierdzi pan Kazimierz, to wydarzenie pozwoliło mu się przeżyć kolejne tygodnie. A po dwóch latach pobytu pojawił się pomysł ucieczki z Auschwitz. Zaczął ją planować ze swoim przyjacielem Gienkiem Benderą. Bendera pracował w warsztacie samochodowym, natomiast Piechowski w magazynie zaopatrującym oddziały SS. Dzięki temu powstał plan doskonały. 

Głupi Niemcy

Do ucieczki zwerbowali także Staszka Jastera oraz księdza Józefa Lemparta. Obmyślili, że dostaną się do magazynu, ukradną mundury, potem samochód i wyjadą z obozu przez główną bramę z napisem „Arbeit macht frei”. Ten szalony plan udał się, choć mógł nie wypalić tuż przed ostatnim szlabanem. Czwórka kolegów dojeżdżała do niego, a mimo to niemiecki strażnik nadal go nie podnosił. Wtedy Piechowski po mistrzostwu opanował nerwy i wykrzyknął po niemiecku: “Do jasnej cholery, śpisz dupku?! Otwieraj ten szlaban, bo ja ciebie obudzę!”. Esesman podskoczył, szlaban poszedł w górę i w końcu byli wolni! – Wykorzystaliśmy głupotę Niemców. Oni myśleli, że są ponad wszystko, a nas uważali za zwykłych półgłowków, którzy nie są ludźmi i nic nie znaczą – opowiada pan Kazimierz.

Druga część wspomnieć oraz historii Kazimierza Piechowskiego w kolejnym wydaniu Tygodnika eM Kielce.

Piotr Natkaniec

Współpraca Tomasz Łączek

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO