Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Głusi nie mają łatwo w pandemii

piątek, 18 września 2020 14:42 / Autor: Beata Kwieczko
Głusi nie mają łatwo w pandemii
Głusi nie mają łatwo w pandemii
Beata Kwieczko
Beata Kwieczko

Utrudniona komunikacja, brak wyrozumiałości, poczucie odrzucenia, a nawet dyskryminacji. Z takimi problemami zmagają sie na co dzień osoby głuche. Sytuację znacznie pogorszyła epidemia koronawirusa. Czasem dochodzi do prawdziwych absurdów.

Koronawirus utrudnił życie każdemu z nas. Wielu osobom pokrzyżował plany, bo kiedy w marcu zostały zamknięte szkoły, instytucje kultury, urzędy i zakłady pracy, życie przeniosło się do sieci. Po kilku tygodniach siedzenia w domu każdemu zaczęło brakować możliwości wyjścia na zewnątrz, rzeczywistego kontaktu z drugim człowiekiem i pracy w "normalnych" warunkach. Niektórzy zaczęli narzekać na ograniczenia i różnego rodzaju obostrzenia, które były wprowadzane z dnia na dzień. A trzeba pamiętać, że dla niektórych grup ten czas jest wyjątkowo trudny. Przykładem są ludzie głusi.

MASECZKI - DUŻY PROBLEM

Sandra Tofil jest liderką i aktorką Teatru Plastycznego Sen, który działa w Wojewódzkim Domu Kultury w Kielcach. Przed pandemią uczestniczyła w cotygodniowych próbach do spektakli w WDK oraz prowadziła warsztaty teatralne w różnych klubach, szkołach i innych miejscach dla niesłyszących w Polsce i Europie.

– Kiedy pojawił się koronawirus, wszystkie zajęcia zostały odwołane, a nowe terminy warsztatów zostały ustalone dopiero na wiosnę przyszłego roku. Prowadziłam też razem z panem Tomaszem Irskim co środę zajęcia dla niesłyszących w WDK. Kiedy już mogliśmy się spotykać, wszyscy musieliśmy nosić maseczki. Jednak to bardzo nam utrudniało pracę, bo większość z nas miała problemy z oddychaniem. Poza tym nie mogliśmy w pełni pokazać tego, co chcieliśmy zagrać – relacjonuje Sandra.

Podkreśla, że maseczki stanowią też dla głuchych duży problem w innych miejscach. – Jestem osobą niesłyszącą od urodzenia i od zawsze miałam trudności z komunikacją z osobami słyszącymi. Kiedy chciałam załatwić jakąś sprawę w urzędzie, pójść do lekarza lub do sklepu, a ktoś miał na twarzy maseczkę, nie mogłam niczego wyczytać z ruchu jego warg. Zawsze wtedy pisaliśmy na kartce, ale i tak zdarzały sie sytuacje, że nie zostałam do końca zrozumiana – opowiada.

MOGŁO SIĘ SKOŃCZYĆ DEPRESJĄ

O niełatwej sytuacji podczas epidemii mówią także państwo Agnieszka i Tomasz Makuchowie. – Wykonuję pracę fizyczną, więc nie mogłem pozwolić sobie na to, żeby zostać w domu. Nasz zakład pracował najpierw na jedną zmianę, a potem przychodziliśmy do pracy tak, żeby się nie spotykać z kolegami, którzy przychodzili na drugą. Musieliśmy pracować w maseczkach, więc było mi trudno porozumieć się z innymi – stwierdza pan Tomasz.

Jego żona nie pracuje. Przyznaje, że przymusowe siedzenie w domu było dla niej bardzo trudne. – To było bardzo przygnębiające i można się było nabawić depresji. Ciężko było dostać się też do lekarza, bo były zamknięte przychodnie, a jak się już udało, to przez maseczkę miałam problem, żeby zrozumieć lekarza – mówi pani Agnieszka. – Podobnie jest w sklepie, bo nie każdy sprzedawca chce odsłonić twarz podczas rozmowy – dodaje.

Osoby głuche bardzo często zmuszone są do tego, aby prosić o pomoc słyszących, przez co nie mogą być do końca samodzielne. Jednak w sytuacji epidemii nie zawsze jest to możliwe. – Mój znajomy, który nie słyszy, spadł z drabiny i pojechał z mamą do szpitala. Niestety nie mogła wejść z nim do namiotu, bo ze względu na koronawirusa nie pozwolili jej na to pracownicy. Leżał tam sam i nie wiedział, co się dzieje, a jak już przyszedł do niego lekarz, to nie rozumiał co do niego mówi, bo doktor nie chciał zdjąć maseczki – relacjonuje pan Tomasz.

TELEPORADY?! NIBY JAK?

Głusi czuli sie też pomijani na samym początku epidemii, kiedy życie przeniosło się do sieci. Większość transmisji nie była od razu tłumaczona na język migowy, ani nie miała napisów. Do dziś wiele stron internetowych nie ma tłumacza języka migowego.

Problemy osób głuchych są bliskie Marcinowi Przywarze, biegłemu tłumaczowi języka migowego i właścicielowi Szkoły Polskiego Języka Migowego "CODA", który jest również dzieckiem rodziców niesłyszących.

– Uważam, że w niektórych sytuacjach osoby głuche są bardzo mocno dyskryminowane. Mój tato złamał palec u nogi i pojechaliśmy z nim do szpitala. Gdyby nie moja interwencja i przypominanie się personelowi szpitala, to nie wiedziałby w ogóle co sie dzieje. Z kolei innym razem poszliśmy do przychodni na określoną godzinę, ale było opóźnienie i też czuł się z tego powodu zagubiony – mówi i dodaje, że z jego obserwacji głusi mają bardzo duży problem w kontaktach z lekarzami. – Moim zdaniem teleporady w ogóle sie nie sprawdzają. Kiedy głuchy potrzebuje skorzystać z porady lekarza, ma już problem, żeby zadzwonić do przychodni, a co dopiero rozmawiać z lekarzem o szczegółach. Moim zdaniem powinna być stworzona jakaś forma aplikacji, dostępna powszechnie dla osób głuchych i każda przychodnia powinna być przygotowana na takie rozwiązania – tłumaczy.

Podkreśla, że kartka i długopis nie zawsze sie sprawdzają. – To jest środek mocno zastępczy, ponieważ tak jak dla słyszących pierwszym językiem naturalnym jest polski, tak dla nich jest polski język migowy. Osoba głucha nie jest w stanie wyrazić swoich emocji i pełnego przekazu za pomocą kartki, bo PJM rządzi sie swoimi zasadami, a dużo informacji jest przekazywanych za pomocą ekspresji i mimiki. Dlatego można zapisać jedynie krótkie komunikaty – wyjaśnia.

***

Szacuje się, że w samych Kielcach jest około 1785 osób, które mają zaburzenia mowy i słuchu.

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO