Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM
×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 43.

PUBLICYSTYKA

Bo kiedyś zjadł wstrętnego hamburgera...

piątek, 12 kwietnia 2013 14:09 / Autor:
Bo kiedyś zjadł wstrętnego hamburgera...
Bo kiedyś zjadł wstrętnego hamburgera...

Żorż Ponimirski rusza do akcji. Jeździ, zjada, opisuje. I jak nas zapewnia w wywiadzie - wcale od tego nie tyje. Poznajcie kielczanina, autora bloga „Street Food Polska”.

Prowadzi pan...

- Przede wszystkim nie pan. Po prostu Żorż.

W porządku, Żorż. Właśnie – ani imię, ani nazwisko nie jest chyba prawdziwe?

- Nie. Zostałem do niego po części zmuszony. Kiedyś Facebook zablokował moje prawdziwe konto, do dzisiaj nie wiem dlaczego. Potem postanowiłem założyć drugie i pod wpływem chwili wymyśliłem takie nazwisko. Dzisiaj już jednak nie wracam do prawdziwego, bo ludzie bardzo utożsamili się z Zorżem.

Jeśli ktoś nie skojarzył – Żorż Ponimirski był jednym z bohaterów serialu „Kariera Nikodema Dyzmy”. Ale temat nazwiska zostawmy. Skąd pomysł na bloga „Street Food Polska”?

- Skomplikowana historia. Blog od początku miał być kulinarny, ale chciałem umieszczać w tylko nim recenzje książek, ciekawe przepisy, a nie oceniać jedzenie. Jednak pewnego dnia wracałem nocą do domu i w jedynej czynnej w okolicy budzie zjadłem coś, co miało być hamburgerem, a w rzeczywistości było czymś potwornym. Męczyła mnie później taka zgaga, że aż do dzisiaj ją pamiętam. Przez 24 godziny czułem totalny absmak w ustach. Wściekłem się, postanowiłem, że tak tego zostawić nie mogę. W ten sposób powstała pierwsza recenzja.

W sumie powinieneś im podziękować za tego hamburgera, bo od niego zaczęła się twoja blogowa kariera.

- Coś w tym jest, bo wtedy przyszło mi do głowy, że w Kielcach oprócz fatalnych miejsc, są też takie godne polecenia. Uznałem, że to ciekawy pomysł, by informować ludzi gdzie warto iść, by dobrze zjeść. Zaczęłam to rozkręcać, ale bardzo powoli. Przez rok blog funkcjonował praktycznie tylko dla przyjaciół, pisałem bardziej do szuflady, bo wpis pojawiał się raz na 2-3 tygodnie. Potem jednak o blogu dowiadywało się coraz więcej ludzi. Dostawałem wiadomości z pytaniami, czy jadłem w jakimś miejscu, czy je polecam. Znajomi mówili o blogu swoim znajomym, a spirala popularności się nakręcała. Założyłem też fanpage na Facebooku , co dodatkowo pomogło w promocji bloga. I przede wszystkim zwiększyłem częstotliwość pisania. Teraz codziennie pojawia się nowy wpis.

Co może zaskakiwać, swoje życie zawodowe poświęciłeś w całości blogowi.

- Owszem, w tej chwili blog jest moją jedyną działalnością. Mam nadzieję, że będę mógł z tego wyżyć. Bo jeżeli oprócz dobrej zabawy, można na nim zarobić, to ja nie widzę w tym nic złego.

Jak można zarabiać na blogu?

- Sposobów jest mnóstwo, zależy od tego, jak dogadasz się z potencjalnym sponsorem. Może być reklama, akcje promocyjne, konkursy dla czytelników, w których promuje się markę. Ostatnio stacja telewizyjna AXN zaprosiła mnie do promocji jej najnowszego serialu o przygodach Hannibala Lectera. Propozycję otrzymywali wybrani blogerzy z branży kulinarnej. Dostaliśmy za zadanie zjeść jakieś dane inspirowane serialem, ale ja inaczej podszedłem do tematu i postanowiłem takich potraw poszukać w polskich restauracjach. Efekty można oglądać już w AXN.

Nie boisz się, że w tym momencie stracisz wiarygodność?

- Nie. Współpracuję z dużymi siecami fast-foodowymi, ale one w żaden sposób nie wnikają w moje artykuły. Mam pełną swobodę, nie czuję żadnego nacisku, zawsze piszę to, co myślę. To w żaden sposób nie wpływa na mój obiektywizm. Nie pozwoliłbym na to.

Byłeś już chyba w każdej telewizji śniadaniowej, mówiły o tobie stacje radiowe, były wywiady z gazetach. Spodziewałeś się, że to tak się może rozwinąć?

- Na początku wcale, wtedy była to tylko zabawa. Stopniowo zacząłem sobie jednak uświadamiać, że kiedyś może coś z tego być, ale tempo rozwoju zaskoczyło mnie samego. Myślałem, że taki szum, jaki jest teraz wokół bloga, być może zrobi się w przyszłym roku.

Mam wrażenie, że tempo rozwoju jest nawet za szybkie. Internet nie znosi próżni – tutaj coś szybko zyskuje popularność, ale jeszcze szybciej ją traci. Nie obawiasz się, że i o twoim blogu ludzie wkrótce zapomną?

- To jest zupełnie normalne! W każdym blogu co 2-3 lata następuje całkowita wymiana pokoleniowa. Jestem na to przygotowany. Już widzę, że część czytelników, która była kiedyś była bardzo aktywna, teraz zupełnie zamilkła. Ale w ich miejsc pojawili się nowi. Myślę, że tematyka, którą poruszam, zawsze znajdzie swoich odbiorców.

Zacząłeś od Kielc, ale teraz jeździsz już praktycznie po całej Polsce - przede wszystkim do dużych miast – i tam sprawdzasz ofertę miejscowych fast foodów. Jakie masz dalsze plany?

- Za moment będziemy startować z nową wersją bloga (rozmawialiśmy na początku tygodnia, a w czwartek odmieniony blog już pojawił się w internecie – adres streetfoodpolska.pl – przyp. red.). Będzie on bardziej rozbudowany – zaczniemy pisać nie tylko o kebabach czy hamburgerach, ale też o sprawach około jedzeniowych. Poza tym chcemy rozwinąć naszą telewizję. Do tej pory razem z chłopakami z Mad Mosquito (zrealizowali m.in. mural znajdujący się na kamienicy przy zbiegu alei IX Wieków i ulicy Warszawskiej – przyp. red.) zrealizowaliśmy pięć filmów i mam nadzieję, że nie był to jednorazowy wybryk. Chcę to kontynuować, bo odzew był spory i pozytywny. A poza tym zamierzam dalej pisać, jeździć i jeść. W tej pracy poznaję nowe miejsca, nowych ludzi i nowe, smaczne potrawy. Oprócz tego, że mogę dobrze zjeść, spotykam ludzi, dla których jedzenie jest prawdziwą pasją. To jest w tym wszystkim zdecydowanie najfajniejsze.

Zdajesz sobie sprawę z tego, że jedziesz trochę pod prąd? Gdy wszyscy promują zdrowe jedzenie, ty robisz coś zupełnie innego.

- Mógłbym odpowiedzieć na dwa sposoby. W połowie lat 80. zostałem punkowcem, więc od tamtej pory zawsze płynę pod prąd (śmiech) Ale na poważnie – nie zgadzam się z tą tezą. Bo co jest zdrowe? Czy oddychamy zdrowym powietrzem? Czy mamy pewność, że warzywa nie są czymś opryskiwane? Chemia w jedzeniu jest od dawna, ale Polacy nie mają właściwej świadomości. Ja przekornie czuje się bezpieczniej jedząc w dużej sieci fast foodowej, która jest narażona na ataki z każdej strony. Oni naprawdę zadają sobie dużo trudu, by zachować odpowiednią jakość produktów i przestrzegać przepisów sanitarnych. Bardziej boję się idąc do restauracji, w której przez tydzień nie ma nikogo i możemy tylko zgadywać, ile razy jedzenie było rozmrażane. Ostatnio w najlepszej restauracji na świecie doszło do zbiorowego zatrucia ponad 60 osób. To też o czymś świadczy.

Nie zaprzeczysz jednak, że to jedzenie bardzo kaloryczne. Wszyscy pamiętamy film „Super Size Me”, w którym bohater przez miesiąc odżywiał się tylko w McDonaldzie. Wyniki jego badań lekarskich po tej kuracji były bardzo złe, a waga skoczyła znacznie do góry.

- Mogę iść do najlepszej restauracji, zjeść pięć tysięcy kalorii i będę wyglądał dokładnie tak, jak ten facet. To nie jest kwestia McDonalda, tylko ilości zjadanego jedzenia. To był film typowo propagandowy, zrobiono po to, by „pokazać wroga”. Cokolwiek byś nie zjadł w tej ilości, będziesz tył. Ja mogę powiedzieć tyle, że nie tyję. Od trzech lat noszę spodnie w tym samym rozmiarze.

A jak często jadasz teraz w fast foodach?

- Różnie. Czasami 2-3 razy w tygodniu, czasami raz. W tej chwili robię to rzadziej niż kiedyś, bo czytelnicy przesyłają mi swoje recenzje. Poza tym mam coraz mniej czasu, bo blog wymaga zdecydowanie więcej pracy. Ale jeśli tylko mam ochotę na hamburgera, to od razu ruszam do fast fooda. Bardzo to lubię i polecam każdemu.

Rozmawiał Tomasz Porębski.

POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Tag: Blogerzy
Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO